Laureaci konkursu LIPA 2016

Jury XXXIV Wojewódzkiego i XX Ogólnopolskiego Przeglądu Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej LIPA 2016 w składzie: Tomasz Jastrun (przewodniczący), Jan Picheta, Juliusz Wątroba i Irena Edelman (sekretarz) po zapoznaniu się z ok. dwoma tysiącami utworów 613 uczniów szkół podstawowych, gimnazjalnych i średnich postanowiło przyznać – jak co roku – sto równorzędnych nagród.

W kategorii szkół gimnazjalnych nagrody otrzymali;

Kacper Sowa (Godło Sówka)-grupa teatralna ” Pauza”
Młodzieżowy Dom Kultury (Świdnica 58-100, Nauczycielska 2) – za wiersz pt. Świat okrutny,

India Bogusławska (Godło India)- grupa teatralna ” Pauza”
Młodzieżowy Dom Kultury (Świdnica 58-100, Nauczycielska 2) – za prozę pt. Marzenia.

                        Gratulacje!

 

„Świat okrutny”

Niby taki sam

a codziennie inny.

Dziś ludzie spieszą się do pracy

a jutro połowy z nich może zabraknąć.

Czy to normalne z mojej strony,

tak narzucać się światu?

W żadnym wypadku nie chciałbym panu przeszkadzać

ale czy mogę odrobinę szczęścia?

Nie. Oczywiście, że nie bo na straży szczęścia stoi ono.

Okrutne życie.

No, ale że życie jest na świecie

to siłą rzeczy

okrutne życie zamienia się w świat okrutny.

Cóż. Pomyśleć można, że jest to z mojej strony

swoista tragizacja sytuacji rzeczywistej,

no ale takie ryzyko poezji. Tak zwana wizja artysty.

Nic nie poradzisz, najwyżej przestaniesz to czytać,

lecz pomyśl o tym, że świata okrutnego to nie interesuje.

Nic go nie interesuje…

A mogłoby….

” Sówka”

 

MARZENIA. 

Są nam tak bliskie i niezbędne niczym oddychanie. B  z d u r a.  Pożądanie, chęć, żądza, zachcianka, tęsknota pobudka- wszystkiemu nadajemy imię Marzenie.

Gdyby ktoś spytał mnie czego  P r a g n ę  w moim dwudziestoczteroletnim życiu studentki zapewne spodziewałby się odpowiedzi typu : Dziecko, mąż, praca, dom- czyli pospolite i puste urojenia nacechowane płytkością. Nie, gdyby ktoś zapytał mnie o istotę marzeń, moje spojrzenie na ten aspekt życia, o MOJE MARZENIE odpowiedziałabym: Chciałabym świętego spokoju. Tak, dokładnie! Spokój spokój, spokój. Nie chodzi o ciszę ,monotonię, nostalgię i –broń Boże-nudę. Gdzie tam. SPOKÓJ.

Nikt nie każe mi być miłą. Moja współlokatorka nie żąda śniadań. Profesor na uczelni nie czepia się mnie że w ciągu jego wykładu piję co najmniej  2 litry wody, co jest moją  osobistą sprawą (cudowna przypadłość polidypsji). Lecz nie chodzi tu tylko o mnie, skądże, zasięg mojego „Marzeniowego Spokoju” obejmuje także innych. Po prostu jak piękny byłby świat gdyby ludzie nie zawracali sobie głowy, ale też nie tylko ludzie.  Mam tu na myśli mojego kota Hannibala- jeśli kiedyś to przeczyta i na dodatek zrozumie, uprzejmie proszę go aby zakończył swój rytuał budzenia mnie o godzinie 5 rano ,bo poczuł się samotny. uprzedzając pytanie-nie, nie mogę mieć drugiego kota, ani innego żywego stworzenia gdyż Hannibal żywi odrazę praktycznie do wszystkiego co nie jest:

  • jedzeniem, a nie da się tego zjeść,
  • moim fotelem ,kanapą lub czymkolwiek na czym da się spać
  • mną, choć co do tego także można spekulować.

Jak widać moje Marzenie jest  dość zawiłe, a i mój przekaz może się niektórym ograniczonym wydawać bardzo mętny. Nie zostaje mi więc nic więcej, niż zakończyć te rozważania i wstać gdyż śnieżnobiały kocur otworzył  właśnie paszczę wypuszczając na świat potworne jęki znane jako miauczenie i obwieszczając mi że jest już 5 rano. Wytaczam się wiec z łóżka i machinalnie zmierzam do kuchni która co rano jest magnesem dla mojego ciała. Idąc w przelocie muskam puszystą głowę Hannibala, który dalej zapełnia mieszkanie jęczącym śpiewem.

– Słodki Jezu zamknij się już…-mamroczę pod nosem gdy parzę herbatę. Och jak ja kocham herbatę. Na dźwięk moich pierwszych niby-słów kot nastawia trójkątne radary i mrucząc z zadowoleniem podbiega do moich nóg. Jedną z nielicznych miłych rzeczy  w tym kocie jest jego jedwabiste futro, którego dotykiem raczy mnie ocierając się o moje nagie łydki.

-No już, już-mówię i wsypuję karmę do miski. O tak. Dobrze. Nie możesz miauczeć, kiedy jesz. Wzdycham z zadowoleniem gdy wtyka łeb do jedzenia. Herbata już mi się zaparzyła, dodaję więc tylko miód, narzucam na siebie szlafrok i ruszam na balkon, by wdychać poranny, senny oddech miasta. Niebo ma kolory błękitu i złota, a powietrze jest klarowne i chłodne. Mamy wczesny październik.

-Pięknie, co „Wredzielcu’?- mówię głośno do Hannibala ,który zjadł więc postanowił do mnie dołączyć. On się myje, ja piję herbatę. Podziwiamy niebo w cudownej ciszy…

– ZAMKNIJ TEN CHOLERNY BALKON! CZY WIESZ ZE BUDZENIE LUDZI LODOWATYM POWIETRZEM JEST ZABRONIONE?

-Hannibal podskakuje na dźwięk głosu mojej współlokatorki i cały się jeży. Jej tez nie lubi. Czemu się nie dziwię, zważywszy na fakt że jest to chyba największy wróg zwierząt, chodzący po ziemi. Oboje najchętniej by się zjedli. Mika uwielbia mięso.

-No dobra, nie wydzieraj się tak- mówię z irytacją, cofając się w głąb mieszkania.

-Ja? Lepiej powiedz to temu „Sierściuchowi”, gdy diabły z niego wyłażą o 5 rano- mówi wzniesienie kołdry- jeszcze kilka takich koncertów a ja i Hang-ki przerobimy go na sajgonki –oho, znowu grozi mi swoim przyjacielem mającym małą chińską knajpkę. Jeszcze czego. W nagłym akcie troski i miłości biorę wciąż nastroszonego, a przez to dwa razy większego Hannibala na ręce i siadam na kanapie w salonie. Chwilę tak siedzimy, obserwując słonce wlewające się przez wielkie okna. Cudowna zaleta najwyższego mieszkania w bloku. Dzień zawsze zaczynamy pierwsi.

Kot się uspokaja i jak to mając w zwyczaju bezceremonialnie odchodzi. Postanawiam zrobić to samo i cichaczem się ubieram. Zanim otwieram drzwi i wychodzę, zastygam na sekundę w bezruchu nasłuchując. chrapanie zza ściany.  Szybko dociera do mych uszu, wiec wyślizguję się z mieszkania i susami ,jak radosny szczeniak skaczę schodami  w dół.

-Aaach- październikowe powietrze wypędza resztki snu i wywiewa dotychczasowe wydarzenia z głowy. Nabieram ochoty na oglądanie  złotych liści w parku więc raźnym krokiem wkraczam na żwirową alejkę. Idealnie. Jest około szóstej , prócz wiatru i szumu drzew słyszę tylko od czasu do czasu tupot jakiegoś rannego biegacza. Ustawiam się twarzą do słońca i przymykam oczy, celebruję tę namacalnie spokojną chwilę, gdy nagle czuję jak jakaś 'futrzasta’ masa uderza mnie w udo

-Au- syczę. Będzie siniak. Otwieram szybko oczy i widzę czekoladowego labradora, hasającego kilka metrów dalej

-Cholera! Raf!  Wybacz, wciąż szukamy ,ech znaczy ja szukam wspólnego języka dla nas. Nic Ci nie jest?- właściciel  żywej armaty opiera ręce na kolanach i dyszy. Kiedy się podnosi widzę, że jest wysoki na jakieś 1,90 m i ma mocno zmierzwione kasztanowe włosy. Spod przyklejonych do czoła pojedynczych loków patrzą spokojne, lecz z rozszerzonymi źrenicami trawiastozielone oczy.

-nie, nic się nie stało mówię uprzejmie, lecz krotko wciąż rozcierając udo

– na pewno?- zielonooki patrzy się na mnie figlarnie

– stuprocentowo- mówię z naciskiem

– w takim razie może przestaniesz ciskać mi błyskawice oczami- śmieje się. Nawet nie zauważyłam że cały ten czas miałam zmarszczone czoło i groźnie ustawione brwi. Szybko rozluźniam twarz-jeśli  Cię to pocieszy, ja dostaję tak od niego kilka razy dziennie. Zwłaszcza gdy uważa że dość mi już kanapy

-więc mogłeś przyjąć cios na siebie- uśmiecham się lekko. Chłopak już ma coś odpowiedzieć, gdy zadowolony sprawca całego zamieszania wpada na swojego właściciela , doprowadzając do zderzenia ludzko-psiej masy z ziemią. Mimowolnie chichoczę

-ale…za to… go mam!- stęka triumfalnie i pokazuje jeden koniec smyczy w ręce. Na drugim przypięty labrador siedzi jak gdyby nigdy nic i zamiata liście w koło ogonem.

-teraz to masz silnik z sierścią na smyczy- mówię zaczepnie

-chyba masz rację. Wybacz nie dosłyszałem imienia?- mówi uprzejmie, na co ja zaskoczona  takim  szybkim obrotem spraw odpowiadam

-bardzo ładne. A ja jestem Sir Thomas Deflacoure, nadobna pani, lecz możesz mi mówić Tom- mówiąc to przesadnie kłania się, i o dziwo robi to też pies

-piękna sztuczka-komentuje

-nasz popisowy numer-klepie z dumą Rafa. Z bliska widzę że ma nie więcej niż rok.

-tak szukamy żony-szepcze z powaga

-w takim razie szukajcie dalej moi panowie- mówię z lekkim rozdrażnieniem, bo choć duet jest zabawny,  to udo zaczyna pulsować, narasta moje pragnienie a do tego niebo przybrało normalne kolory dnia. Chłopak wydaje się być zaskoczony i gdy odwracam się by odejść łapie mnie szybko za dłoń Ten nagły ruch sprawia że dziwny dreszcz promieniuje przez cala moją rękę.

-żarty na bok, naprawdę wybacz mi ten wypadek- mówi z bólem- na ogół nie trafiamy na tak mile ofiary jak Ty, większość chce nas pozwać, a jego uśpić- wskazuje na psa. Naraz mam skojarzenie z Miką.

-Na pewno nie stanowi większego zagrożenia  niż mój Kot- dumam

-zaryzykuję- uśmiecha się-ale najpierw ,czy miałabyś ochotę na coś ciepłego do picia? – czytał  mi w myślach, a ja ubrałam się za lekko myśląc że to będzie krotki spacer. Odpowiedź jest twierdząca.

Zerwał się tnący wiatr, wprawiając liście w taniec i zmuszając nas na początku do truchtu, potem do biegu chodnikiem. Czuję ulgę gdy wtaczamy się do przytulnej, cieplej i nieco starej kafejki na rogu.

-nigdy tu nie byłam-dyszę

-witaj w moim sekretnym miejscu –odpowiada z wypiekami Tom- najlepsze,  że  też Raf może tu być, właścicielka go ubóstwia- jak na potwierdzenie jego słów zza lady wyrasta pulchna, niska kobieta do której zaraz podbiega labrador. Szybko wbiega za ladę i zaczyna się radosne powitanie.

-śmiem twierdzić, że tej by nie wywalił-stwierdzam rozglądając się po wnętrzu. Całe drewniane i ozdobione i ręcznie malowanymi kwiatami..

-skądże. Ona wyciągnęła go ze schroniska. To przyjaciółka mojej mamy. Grzaniec? – kiwam Głowa powoli, mając oczy utkwione w czerwonym motylu na liliowej róży. Czuję się jakby była wiosna.

Gdy siadamy przy stoliku wciśniętym w kąt błogie ciepło rozlewa się po moim ciele wraz z pierwszymi kroplami napoju. Ambrozja. Drzemie u naszych stop a my nawet nie wiem kiedy, zaczynamy wylewną konwersację. Zaczyna się normalnie, dowiaduję się że Tom jest studentem  ASP, lecz mógł mieć sportowe stypendium praktycznie wszędzie. Jest świetnym koszykarzem. Ten fakt, jak i dalsza rozmowa nasuwa mi skojarzenie, że jego umysł jest tak otwarty jak kosz  w tej grze.

Mijały godziny. Po grzańcu było ciasto, potem kolejne. Rozmawialiśmy o  wszystkim, nawet o  dzieciach, planach, domu, pracy, polityce(to ostatnie chyba doszczętnie uśpiło psa) . Aż nagle Tom zapytał o marzenia.

Jakie jest Twoje? pyta z namysłem. Wyskoczył z tym pytaniem jak jego pies na mnie…ale przydadzą się przynajmniej wszystkie ranki spędzone na rozmyślaniu o tym.

– chcę spokoju- mówię z przekonaniem- tylko nie odbierz tego opacznie. Nie chcę żeby wszyscy się odczepili, nie odzywali się do mnie, bali się że jestem chodzącym wulkanem nerwów- płynie jak rzeka- chce aby ludzie nie przejmowali się bzdurami. no wiesz, dosłownie gównami. Kto z kim jest, co kto ubrał…wiem że to dużo za dużo więc marzę,  aby dali mi spokój. Chociaż mi. Wiesz, nie chce słuchać „ale dziś wyglądasz” lub „wiesz jakie to niemodne” bo naprawdę mam to g d z i e ś.- Tom kiwa głową ze zrozumieniem i patrzy w dal. Po chwili przenosi wzrok na mnie.

-mogę przysiąść na cały zapas szarlotki tej kawiarni, że jesteś prawdopodobnie najpiękniejszą dziewczyną jaka tu była , a nawet jestem całkowicie pewien że najpiękniejszą jaką widziałem- mówi to wszystko z powagą jakiej w życiu nie widziałem. Dobrze, że panuje półmrok bo przybrałam kolor motylka ze ściany

-a twoje marzenie?- idiotka. Chłopak mówi ci najcudowniejsze co można usłyszeć a ty wypalasz z czymś takim.

-mógłbym pannie pokazać?- uśmiecha się szarmancko. Wstaję, dygam i unoszę dłoń, gwizdem przywołuje Rafa  i wychodzimy z drewnianej krainy grzańca.

Dochodzimy do wysokiego budynku niedaleko parku

– budynek -pytam-Twoje marzenie?

-niezupełnie- śmieje się

Wchodzimy  do środka a mnie zadziwia czystość klatki schodowej. Wleczemy się po schodach na samą górę.

-dajesz radę?- pyta gdy mijamy 4 piętro

-mieszkam na podobnej wysokości-mówię wyzywająco, skaczę po dwa stopnie i wyprzedzam go.

Dochodzimy do piątego, ostatnie, wchodzimy do mieszkania. Tom zapala światło, budzę się. Jestem w krainie poranka. Wszędzie wschody słońca. Niebo, chmury. Zdjęcia? Farby na podłodze i płótna na sztalugach krzyczą: NIE!

-to jest…to Twoje?- mówię zachwycona

-labradory raczej nie malują- zauważa

-są niesamowite- podchodzę do jednego mniejszego płótna ,w połowie pokrytego złotem i błękitem-a ten szczególnie

-to dzisiejszy poranek. Nie zdążyłem uchwycić- wzdycha-moim marzeniem jest aby któryś z nich, choć jeden zawisł w galerii sztuki.

-dlaczego sam nie otworzysz galerii? One są CUDOWNE- mówię szybko i z entuzjazmem. Nie przesadzam- każda praca bucha talentem, spokojem i duszą.

– myślisz że się nadają? – przeczesuje  włosy ręką

-jestem pewna- naprawdę jestem, gdy widzę miedzy dwoma sztalugami deskę w kolorowe wzorki. Podchodzę bliżej. To kwiaty. Kwiaty, motyle i patki . takie jak…

-całkiem jak te w kawiarni -gładzę palcem drewno- te tam…to też Ty!- uśmiecha się zawstydzony

-fantastyczne

-pierwsza widzisz te obrazy. No, oprócz  zwykle poranki spędzałem malując w parku. Teraz biegam, chichoczę-i poznaje wyjątkowe marzycielki- przyciąga mnie do siebie i przytula. Dlaczego serce mi bije? Sądzę że wydaje mi polecenie w alfabecie morsa więc odsuwam się, staję na palcach i całuję Toma delikatnie. Spokój wędruje do każdej komórki mojego ciała. Wzdycham lekko

-co jest?- szepcze Tom

-Nie, nic…

-tylko?

-Tylko…byłeś moim marzeniem jeszcze zanim sobie Ciebie wymarzyłam –mówię wtulona w jego pierś .

„India”

Loading